Stwierdziłam, że nie ma idealnego pierwszego wpisu, który sprawi, że ludzie nagle zakochają się w czyimś blogu i będą go czytać tak jak jego autor by sobie wymarzył, ale z racji tego, że nie warto się poddawać i trzeba walczyć o swoje marzenia i próbować je realizować choćby było to najtrudniejszą rzeczą na całym świecie, ja spróbuję swoich sił właśnie dzisiaj... Powiecie, że przecież nie jest to pierwszy mój wpis na tym blogu, ale chyba tak powinien być on postrzegany po przerwie dłuższej niż długość życia żółwia - nie wiem czemu wspominam akurat o nim przy zakańczaniu najdziwniejszego wstępu jaki może mieć post.
Siódmy sierpnia
Tego dnia wyruszyłam w podróż mojego życia i chociaż większość ludzi na tym świecie powie, że to kompletnie nic wielkiego i nie wiedzą dlaczego było to dla mnie tak wielkim wydarzeniem to i tak stwierdzam, że warto bo może jakaś maleńka garstka ludzi będzie się temu wczytywać z emocjami z jakimi to właśnie piszę.
Na ten wyjazd przygotowywałam się bardzo długi czas. Na początku raczej psychicznie, a dopiero później fizycznie. Przeglądnęłam mnóstwo stron o tym jak się do takiego wyjazdu przygotować, co ze sobą zabrać, ile ze sobą wziąć i co mi sie kompletnie nie przyda.
Myślę, że teraz powinnam napisać o co mi dokładnie chodzi i czym się, aż tak ekscytuję. Tak więc jest to nic innego jak złazy górskie, dokładnie tak jak przeczytaliście, choć nie jestem pewna czy aby na pewno tak to się poprawnie nazywa. Dla osób, które nigdy nie miały z tym styczności potrzebne jest szybkie wytłumaczenie: złazy (które tak będę nazywać) są wycieczką po górach, zwykle kilku dniową. Potrzebny jest nam jakiś wielki plecak turystyczny ze stelażem (około 60 litrów), wygodne buty, inne części garderoby i oczywiście mapa, gdyż spędzamy w górach dobre kilka dni i nocy.
My wybraliśmy Karkonosze i Góry Izerskie, czyli Sudety. Pierwszego dnia przeszliśmy zdecydowanie największy kawałek, bo aż ze Świeradowa Zdrój do Jakuszyc, czyli około 19km szlakiem. Była to długa i męcząca podróż, ponieważ wcześniej żadne z nas nie miało okazji dźwigać takiego bagażu, ani nawet iść pieszo przez tyle kilometrów. Niestety nie był to najciekawszy odcinek naszej podróży, ponieważ ani widoki, ani szlak ogółem nie były najpiękniejsze, ale czego sie spodziewać po tej niższej części gór. W życiu się tak strasznie nie zmęczyłam, ale mogę z przyjemnością stwierdzić, że położenie się na łóżku po tak męczącej i długiej podróży to najcudowniejsza rzecz na świecie - przysięgam. Tej nocy spaliśmy z leśniczówce i pomimo nazwy było tam na prawdę miło i wygodnie, jedynym mankamentem może być fakt, że nie było tam żadnej jadalni (oprócz kuchni, ale kto by miał czas na gotowanie), ale udało nam się wykupić śniadanie i kolację w pobliskim hotelu.
Z samego rana ruszyliśmy w kolejną podróż, ale tym razem o wiele krótszą trasą, a mianowicie 8km szlakiem zielonym pod górę. Kolejny dzień udał nam się świetnie i już tutaj można było podziwiać widoki i roślinność górską. Po drodze zatrzymaliśmy się przy źródle i chłodziliśmy w nim piwa - możecie nie wierzyć, ale na prawdę podziałało. W każdym bądź razie nie o tym przecież miałam pisać... W szybkim tempie doszliśmy do Hali Szrenickiej, więc mogliśmy z uśmiechem na twarzy zjeść obiad, bez pośpiechu umyć się i usiąść z piwem na murku przed tym schroniskiem i podziwiać te piękne widoki (w kapciach bo przecież one najwygodniejsze). Niestety ten nocleg nie był najlepszy i kompletnie się nie wyspałam, ale co zrobić, przecież to nie pięcio gwiazdkowy hotel.
Kolejny dzień, kolejny poranek w górach.. Tego dnia wstaliśmy wcześnie, ponieważ znowu czekała nas długa wspinaczka, aż do Strzechy Akademickiej przez wszystkie wyższe szczyty (końskie łby, twarożnik, śnieżne kotły etc.) Niestety nie udało nam się to z powodu pogody i doszliśmy tylko do Schroniska Odrodzenie, które z początku w ogóle nam się nie spodobało (między innymi dlatego, że z powodu mgły i deszczu kompletnie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy), ale robili tam cudowne pierogi pod kołderką i mieli bardzo wygodne łóżka i miękką pościel. Tego dnia przeszliśmy tylko 12,5km, ale i tak było bardzo fajnie.
Kolejnego ranka za oknem znowu było słonecznie i prawie nie widać mgły. Tego dnia przeliśmy kolejne 15-18km, aż do Karpacza przez samotnię (sęk w tym, że górą i po prawdzie to trochę na około). Prawdę mówiąc to trzeciego dnia powinniśmy mieć najlepsze widoki, ale niestety z powodu pogody to czwartego były najpiękniejsze. Nawet nie wiecie jak za nimi tęsknię, ani jak bardzo tęsknię za oscypkami i za wszystkiem innym co związane z górami i wakacjami ogólnie. Życie osiemnastolatki i osoby zarabiającej pieniądze jest cudowne, można spędzić wakacje tak jak się chce i bez większych ograniczeń.
uwielbiam góry
ReplyDeletegratuluję wytrwałości! uwielbiam ciepłe oscypki z żurawiną..:) obserwuję i liczę na to samo z Twojej strony:) pozdrawiam:*)
ReplyDeleteZDJĘCIA KRADZIONE! OD SIOSTRZYCZKI! ;)
ReplyDelete- Twoja Agatka :*