Thursday 11 August 2016

Postcards from Lanzarote

W kwietniu tego roku razem z siostrą wybrałyśmy się na Wyspy Kanaryjskie, a dokładnie Lanzarote. Jest to wyspa pochodzenia wulkanicznego, położona na Oceanie Atlantyckim i chociaż oddalona jest tylko o tysiąc kilometrów od Półwyspu Iberyjskiego to należy do Hiszpanii. Zatrzymałyśmy się w Costa Teguise, które jest miasteczkiem skupionym głównie na turystyce, ale przyznać trzeba, że jest tam pięknie. 


Wszystko skupione jest wokół turystów jak wspomniałam wcześniej - mnóstwo hoteli, restauracji, atrakcji, płatnych leżaków na plaży, a także miejscowych próbujących sprzedać cokolwiek - od 'markowych' torebek po okulary, czy bransoletki. Ludzie po angielsku mówią kiepsko, więc warto uzbroić się w cierpliwość gdy potrzebujemy załatwić cokolwiek w hotelu między innymi. Nie jestem dobra w językach i przed wyjazdem nie wiedziałam nawet jak powiedzieć dziękuję. Hiszpańskie jedzenie nie przypadło mi do gustu jako, że nie lubię owoców morza, ani ryb, ale paellę spróbowałam. Najlepiej smakowała mi Sangria, czyli napój z wina z dodatkiem owoców, soków owocowych lub fanty, wzmacniaczy takich jak Brandy, czy Rum oraz oczywiście dużej ilości lodu - pyszne i orzeźwiające. W hotelu, w którym mieszkałyśmy serwowano głównie angielskie posiłki, ale nie było najgorzej - szczególnie gdy na kolacji można było zajadać się sajgonkami. 


Widok z pokoju miałyśmy cudowny, a jak wiadomo zapach morza uspokaja i uszczęśliwia, a więc przez tydzień uśmiech nie znikał mi z twarzy. Wieczorne spacery po plaży, kolorowe drinki w lokalnych barach, kąpiele w oceanie to coś co zapamiętam do końca życia. Jednego dnia postanowiłyśmy wybrać się do aquaparku - moje marzenie z dzieciństwa. Oczywiście nie był to zwykły aquapark, ale kąpielisko na świeżym powietrzu. Ocean widoczny był z aquaparku, chociaż oddalony był o kilka dobrych kilometrów. Uwielbiam takie atrakcje z racji tego, że bawiąc się w wodzie znowu jestem dzieckiem.


Kwiecień dopiero rozpoczyna sezon wycieczek, więc spokojnie można było znaleźć miejsca gdzie ludzi nie było w ogóle, a na plaży każdy miał swój leżak (dobrą godzinkę odpoczywałyśmy dopóki ktoś zapytał o bilet - myślę, że w sezonie jest to o wiele bardziej kontrolowane). Cenowo też całkiem nieźle, ale tutaj to akurat zaleta bardzo niskich podatków. Perfumy w miasteczku były tańsze o około dziesięć euro niż na lotnisku, więc polecam raczej zakupy w małych miejscowych sklepikach. Pogoda był wręcz cudowna - porównałabym ją do takiej późnej wiosny, czyli mojej ulubionej pory roku (23/24 stopnie). Lekki i ciepły wiatr powodował, że w sumie nie odczuwało się gorąca, ale wróciłam spalona. Woda w oceanie w kwietniu jest cieplejsza niż latem na morzu Północnym. Podsumowując widoki, ceny, woda, pogoda i w ogóle prawie wszystko jest godne polecenia, więc jeśli jeszcze na wsypach Kanaryjskich was nie było to polecam z całego serca.


No comments:

Post a Comment